![]() |
Hobbit: Unexpected Journey |
Film zaczął się bardzo przyjemnie, aż przeszły mi ciarki po plecach gdy ujrzałem napis „Hobbit” i usłyszałem niesamowite dźwięki skomponowane przez Howarda Shore’a. W tym momencie zauważyłem znaczne nawiązanie do LotR’a jeśli chodzi o styl napisu wprowadzającego, co mile mnie zaskoczyło. Skok w przeszłość o 60 lat z czasów Wojny o Pierścień jest świetnym pomysłem, co pozwoliło nawiązać do WP bez żadnych zagmatwań i pozwala na wyobrażenie sobie całej treści filmu jako opowieści wyjętej wprost z Czerwonej Księgi Marchii. Peter Jackson bardzo przyłożył uwagę również do poznania postaci. W humorystyczny sposób przedstawił młodego Bagginsa, jak i całą watażkę krasnoludów z Gandalfem i Thorinem na czele. Z wielką uciechą przyglądałem się po kolei wchodzącym krasnoludom do Bag End, a uciecha rosła z każdym kolejnym krasnoludem w spiżarni Bilba. Perfekcyjne wykreowanie postaci to jeden z największych atutów tej produkcji.
Spotkałem się z ostrą krytyką w sieci związaną z przeciągającymi się scenami, aby tylko zapełnić czas ekranowy na nudnych nic nie znaczących scenach, że film jest przepełniony jakimiś efektami, że jest zbyt bajkowy i za mało „władcopierścieniowaty”. Zdecydowanie się z tym nie zgadzam! Przede wszystkim reżyser dobrze nas zaznajomił z bohaterami i widziałem dokładnie to co moja wyobraźnia wykreowała w 2003 roku, kiedy czytałem pierwszą książkę Tolkiena (tak, to był właśnie Hobbit). Co więcej, nie wiem o co wszystkim chodzi z efektami. Film jest w 3D, co prawda efekt ten jest widoczny cały czas – bo głębia filmu jest zrobiona „warstwami” i takie plany jak pierwszy, drugi, czy trzeci mają swoją ostrość, efekt rozmycia i kolory. W połączeniu z okularami 3D wygląda to niesamowicie.
Teraz kolej na „bajkowość”. Aż dziwię się, że trzeba przypominać dla kogo powstał „Hobbit”. Pamiętajcie, że Tolkien pisał wszystkie teksty dla swoich dzieci i gdzieś miał wszystkie wydawnictwa świata. Dopiero znacznie później zgodził się na publikację swoich dzieł. Hobbit to bajka. Koniec i kropka. Nie może być „władcopierścieniowaty” bo Władca Pierścieni został napisany gdy jego podopieczni dojrzeli więc zarówno treść Hobbita jak i treść LotR’a musiała być adekwatna do wieku czytelników.
Podsumowując film wypadł znakomicie. Zastanawiam się, do czego by się tutaj przyczepić… Szczerze powiedziawszy to widzę same zalety. Rozumiem jeśli komuś nie spodoba się pomysł z „rozszerzeniem” opowieści i rozbicia jej na trzy części. Teraz nie możemy oceniać całego dzieła, poczekajmy na odsłonę wszystkich części. Minusem natomiast nie jest sam film, ale jego dystrybucja. Jak zwykle czekałem pół godziny na główny punkt seansu, a po drodze pojawiły się różne reklamy. Minusem również byli ludzie w kinie. Nie wszyscy wiedzą, że idzie się do kina na film, a nie OTWIERAĆ STOŁÓWKĘ, nie wszyscy wiedzą że telefony się wycisza (nie uwierzycie, że dźwięk nadchodzącej rozmowy rozbrzmiał w momencie, kiedy krasnoludy zaczęły śpiewać po uczcie w Bag End przy kominku), a jeden pajac z ostatniego rzędu nie zauważył, że gdy wstawał do toalety zasłonił projektor na dobre parę sekund. To się po prostu w głownie nie mieści. Zastanawiałem się czy jestem w kinie czy chlewie. Co chwilę coś szeleściło, ktoś chrupał albo zakrztusił się jedzeniem i przez następną minutę kaszlał żeby wypluć chipsy z płuc. Żenada.